No więc po długiej nieobecności coś nowego.
Dla ciebie wszystko było biało-czarne.
Proste wybory, postanowienie złapania zabójcę matki.
Gdy On się pojawił życie nabrało kolorów.
Zaczęłaś planować przyszłość.
Przyszłość, tak na tym się skupiamy.
...
No cóż tu dużo mówić. Piszę najczęściej opowiadania o Castle :d i tyle. Hahaha :P
wtorek, 31 stycznia 2012
wtorek, 3 stycznia 2012
Una muerte para salvar otra vida [OP]
- Mamusiu, czy mogę pooglądać kreskówki – zapytała grzecznie Emily, kiedy podeszła do siedzącej przy stole kobiety.
- Oczywiście, kochanie. Skończę obiad, a gdy tata wróci zjemy razem, Dobrze?
- Dobrze, a czy potem mogę dostać coś słodkiego – teraz spojrzała na Kate takim samym słodkim wzrokiem, jak zwykł robić to jej tata, gdy czegoś bardzo chciał.
- Jeśli ładnie zjesz, to tak – odpowiedziała jej Kate z uśmiechem i zdziwieniem tym, jak podobna jest do Rick’a
- A kiedy tatuś wróci?
- Dzwonił niedawno i mówił, że już jest w drodze.
Mała Em poszła oglądać kreskówki, lecz po kilkunastu minutach wróciła.
- Nie oglądasz bajek – spytała córeczkę Kate.
- Znudziły mi się – odpowiedziała.
- To wiesz co? Ja mam pomysł – w tej chwili Kate podeszła do stojącej przy blacie kuchni dziewczynki, i przykucnęła obok niej. - Na biurku z gabinecie są kartki, wiesz gdzie, prawda – dziewczynka pokiwała twierdząco głową. - Weź sobie kilka i narysuj ładny rysunek. Gdy tata wróci to mu go dasz. Na pewno się ucieszy.
Dziewczynka z uśmiechem na ustach pobiegła do gabinetu, wzięła kartki i flamastry, po czym rozłożyła wszystko na stoliku w salonie. Jak na czterolatkę była bardzo uzdolniona i mądra, wszyscy ją kochali, nawet świetnie dogadywała się ze starszą siostrą - Alexis, choć między nimi była spora różnica wieku.
Czas mijał lecz Rick’a dalej nie było w domu. Nagle zadzwonił telefon, Kate z myślą, że to jej mąż odebrała.
- Cześć, kochanie. Kiedy będziesz - zapytała cała w skowronkach.
- Kate, to ja Lanie, nie Rick – powiedziała bardzo smutna.
- Och, przepraszam. Myślałam, że to On, miał być już dawno w domu, ale się spóźnia. A czy coś się stało, dziwnie brzmisz. Może chcesz przełożyć nasz babski wieczór?
- Nie, w ogóle nie o to chodzi.
- Och, a… - nie było dane jej skończyć, ponieważ Pani patolog jej przerwała.
- Kate, poczekaj, daj mi coś powiedzieć… Boże tylko jak...jak mam ci powiedzieć coś takiego – w jej głosie słychać było zmartwienie. – Usiądź dobrze?
Beckett posłusznie usiadła przy stole, podobnie jak wcześniej, gdy rozmawiała z Emily.
- Dobrze, siedzę. Teraz powiedz mi, co się stało, bo zaczynam się martwić.
- Dzwonił Esposito. Ktoś go powiadomił, że był wypadek… Prawdopodobnie nikt nie żyje… Kate tam był Rick, jego samochód jest zmasakrowany.
- Lanie, głupi żart, wogóle nie śmieszny - powiedziała nie dowierzając w to, co mówi jej przyjaciółka.
- Kochanie, to nie jest żart, to prawda. Tak mi przykro… Przyjadę do ciebie, zajmę się małą, a ty pojedziesz… - mówiła, jednak Beckett nie chcąc jej słuchać rozłączyła się, oparła łokcie o stół i schowała twarz w dłoniach. W tym samym momencie podeszła do niej mała kopia pisarza.
- Mamusiu, zobacz skończyłam, za ile będzie tatuś – zapytała.
Gdy kobieta nie reagowała zapytała jeszcze raz – Mamusiu?
Kate spojrzała na dziewczynkę, która w rączce trzymała rysunek, na którym niezdarnie narysowane były dwie postacie, a między nimi dużo mniejsza istotka.
Automatycznie przypomniały jej się ich niedzielne spacery. Podeszła do Emili i przytuliła ją mocno. Dziewczynka była nieco zdezorientowana.
- Kiedy wróci tatuś – zapytała po raz kolejny.
Kate nie odpowiadając jej „puściła” ją i wzięła telefon. Zdała sobie sprawę, że musi coś zrobić, dowiedzieć się czegoś. Nie usłyszała nawet dzwonka do drzwi. Em pobiegła otworzyć. Nie zauważyła nawet, kiedy znalazła się wysoko nad ziemią w objęciach Rick’a.
- Księżniczko, ile razy Ci mówiliśmy z mamą, że nie wolno Ci otwierać samej drzwi? Hmm? – powiedziała z szerokim uśmiechem.
- Wiem, przepraszam, ale mamusia dziwnie się zachowuje, dzwoni gdzieś, płacze. I nawet dzwonka nie usłyszała – tłumaczyła tacie.
- Dobrze. To wiesz co? Ja teraz pójdę z nią porozmawiać, a potem zjemy obiad – dziewczynka pokiwała główką i pobiegła do swojego pokoju. Rick odprowadził małą wzrokiem i poszedł porozmawiać z żoną.
- Kochanie – zapytał.
Kate odwróciła się, gdy go zobaczyła szybko osunęła się na ziemię. Castle podbiegł do niej, wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni. Ułożył ją wygodnie. Kate po jakimś czasie obudziła się. Rick cały czas siedział przy niej.
- Nic Ci nie jest? Bo wiesz, czasy gdy dziewczyny mdlały na mój widok, to myślałem, że już minęły – żartował.
Beckett nic nie mówiąc wtuliła się w niego.
- Kochanie, wszystko w porządku? Em mówiła, że płakałaś?
- Myślałam, że nie żyjesz. Lanie dzwoniła. Mówiła, że był wypadek i twój samochód – tłumaczyła nieskładnie.
- O Boże. Pożyczyłem samochód Jameson’owi. Nie wiesz, czy nic mu nie jest?
- Nie mam pojęcia. Lanie mówiła, że wszyscy nie żyją. Tak się o ciebie bałam – wybuchła płaczem.
- Ciii, nie płacz. Nic mi ni jest – odsunął ją od siebie, by spojrzeć jej w oczy, po czym delikatnie pocałował.
- Kocham cię – powiedziała Kate.
- Ja ciebie mocniej – odpowiedział jej mąż, po czym znów złączyli się w pocałunku. Do pokoju wbiegła mała Emili.
- To dla ciebie, tatusiu – powiedziała podając mu kartkę i przytulając się do obojga rodziców. Rick obejrzał podarunek i uśmiechną się czule.
- Dziękuję, skarbie. Jest piękny - rzekł z uśmiechem, i mocniej objął swoje dwie ukochane kobiety.
- Oczywiście, kochanie. Skończę obiad, a gdy tata wróci zjemy razem, Dobrze?
- Dobrze, a czy potem mogę dostać coś słodkiego – teraz spojrzała na Kate takim samym słodkim wzrokiem, jak zwykł robić to jej tata, gdy czegoś bardzo chciał.
- Jeśli ładnie zjesz, to tak – odpowiedziała jej Kate z uśmiechem i zdziwieniem tym, jak podobna jest do Rick’a
- A kiedy tatuś wróci?
- Dzwonił niedawno i mówił, że już jest w drodze.
Mała Em poszła oglądać kreskówki, lecz po kilkunastu minutach wróciła.
- Nie oglądasz bajek – spytała córeczkę Kate.
- Znudziły mi się – odpowiedziała.
- To wiesz co? Ja mam pomysł – w tej chwili Kate podeszła do stojącej przy blacie kuchni dziewczynki, i przykucnęła obok niej. - Na biurku z gabinecie są kartki, wiesz gdzie, prawda – dziewczynka pokiwała twierdząco głową. - Weź sobie kilka i narysuj ładny rysunek. Gdy tata wróci to mu go dasz. Na pewno się ucieszy.
Dziewczynka z uśmiechem na ustach pobiegła do gabinetu, wzięła kartki i flamastry, po czym rozłożyła wszystko na stoliku w salonie. Jak na czterolatkę była bardzo uzdolniona i mądra, wszyscy ją kochali, nawet świetnie dogadywała się ze starszą siostrą - Alexis, choć między nimi była spora różnica wieku.
Czas mijał lecz Rick’a dalej nie było w domu. Nagle zadzwonił telefon, Kate z myślą, że to jej mąż odebrała.
- Cześć, kochanie. Kiedy będziesz - zapytała cała w skowronkach.
- Kate, to ja Lanie, nie Rick – powiedziała bardzo smutna.
- Och, przepraszam. Myślałam, że to On, miał być już dawno w domu, ale się spóźnia. A czy coś się stało, dziwnie brzmisz. Może chcesz przełożyć nasz babski wieczór?
- Nie, w ogóle nie o to chodzi.
- Och, a… - nie było dane jej skończyć, ponieważ Pani patolog jej przerwała.
- Kate, poczekaj, daj mi coś powiedzieć… Boże tylko jak...jak mam ci powiedzieć coś takiego – w jej głosie słychać było zmartwienie. – Usiądź dobrze?
Beckett posłusznie usiadła przy stole, podobnie jak wcześniej, gdy rozmawiała z Emily.
- Dobrze, siedzę. Teraz powiedz mi, co się stało, bo zaczynam się martwić.
- Dzwonił Esposito. Ktoś go powiadomił, że był wypadek… Prawdopodobnie nikt nie żyje… Kate tam był Rick, jego samochód jest zmasakrowany.
- Lanie, głupi żart, wogóle nie śmieszny - powiedziała nie dowierzając w to, co mówi jej przyjaciółka.
- Kochanie, to nie jest żart, to prawda. Tak mi przykro… Przyjadę do ciebie, zajmę się małą, a ty pojedziesz… - mówiła, jednak Beckett nie chcąc jej słuchać rozłączyła się, oparła łokcie o stół i schowała twarz w dłoniach. W tym samym momencie podeszła do niej mała kopia pisarza.
- Mamusiu, zobacz skończyłam, za ile będzie tatuś – zapytała.
Gdy kobieta nie reagowała zapytała jeszcze raz – Mamusiu?
Kate spojrzała na dziewczynkę, która w rączce trzymała rysunek, na którym niezdarnie narysowane były dwie postacie, a między nimi dużo mniejsza istotka.
Automatycznie przypomniały jej się ich niedzielne spacery. Podeszła do Emili i przytuliła ją mocno. Dziewczynka była nieco zdezorientowana.
- Kiedy wróci tatuś – zapytała po raz kolejny.
Kate nie odpowiadając jej „puściła” ją i wzięła telefon. Zdała sobie sprawę, że musi coś zrobić, dowiedzieć się czegoś. Nie usłyszała nawet dzwonka do drzwi. Em pobiegła otworzyć. Nie zauważyła nawet, kiedy znalazła się wysoko nad ziemią w objęciach Rick’a.
- Księżniczko, ile razy Ci mówiliśmy z mamą, że nie wolno Ci otwierać samej drzwi? Hmm? – powiedziała z szerokim uśmiechem.
- Wiem, przepraszam, ale mamusia dziwnie się zachowuje, dzwoni gdzieś, płacze. I nawet dzwonka nie usłyszała – tłumaczyła tacie.
- Dobrze. To wiesz co? Ja teraz pójdę z nią porozmawiać, a potem zjemy obiad – dziewczynka pokiwała główką i pobiegła do swojego pokoju. Rick odprowadził małą wzrokiem i poszedł porozmawiać z żoną.
- Kochanie – zapytał.
Kate odwróciła się, gdy go zobaczyła szybko osunęła się na ziemię. Castle podbiegł do niej, wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni. Ułożył ją wygodnie. Kate po jakimś czasie obudziła się. Rick cały czas siedział przy niej.
- Nic Ci nie jest? Bo wiesz, czasy gdy dziewczyny mdlały na mój widok, to myślałem, że już minęły – żartował.
Beckett nic nie mówiąc wtuliła się w niego.
- Kochanie, wszystko w porządku? Em mówiła, że płakałaś?
- Myślałam, że nie żyjesz. Lanie dzwoniła. Mówiła, że był wypadek i twój samochód – tłumaczyła nieskładnie.
- O Boże. Pożyczyłem samochód Jameson’owi. Nie wiesz, czy nic mu nie jest?
- Nie mam pojęcia. Lanie mówiła, że wszyscy nie żyją. Tak się o ciebie bałam – wybuchła płaczem.
- Ciii, nie płacz. Nic mi ni jest – odsunął ją od siebie, by spojrzeć jej w oczy, po czym delikatnie pocałował.
- Kocham cię – powiedziała Kate.
- Ja ciebie mocniej – odpowiedział jej mąż, po czym znów złączyli się w pocałunku. Do pokoju wbiegła mała Emili.
- To dla ciebie, tatusiu – powiedziała podając mu kartkę i przytulając się do obojga rodziców. Rick obejrzał podarunek i uśmiechną się czule.
- Dziękuję, skarbie. Jest piękny - rzekł z uśmiechem, i mocniej objął swoje dwie ukochane kobiety.
Odejdź... [D]
Dobra wyobraźcie sobie tylko Kate i Rick'a.
Ona jest zła a On jak zwykle nadopiekuńczy :)
-Odejdź, zostaw mnie.
-Nie, nie zostawię cię.
-Więc ja odejdę.
-Ale ja Ci nie pozwolę.
-Dlaczego?
-Bo cię kocham.
Ona jest zła a On jak zwykle nadopiekuńczy :)
-Odejdź, zostaw mnie.
-Nie, nie zostawię cię.
-Więc ja odejdę.
-Ale ja Ci nie pozwolę.
-Dlaczego?
-Bo cię kocham.
poniedziałek, 2 stycznia 2012
"Druga szansa" [6/?]
• A żyć możesz tylko dzięki temu, za co mógłbyś umrzeć. -Antoine de Saint-Exupéry •
Część 6
Wszyscy siedzieli jak na szpilkach.
Czekali.
Mijały godziny. Pierwsza… druga… trzecia… czwarta…
Kate nie mogła się uspokoić, cały czas płakała. Lanie próbowała jej pomóc, pocieszyć, lecz na próżno.
- Kate, daj spokój, przestań płakać. Chcesz, żeby Rick zobaczył Cię później z popuchniętymi oczami? – próbowała żartować.
Kate nawet nie zwróciła uwagi na jej słowa.
- Alexis ma rację, to moja wina… Ten postrzał… Josh… Wszystko przeze mnie.
- Kochanie, nawet tak nie mów. To nie twoja wina. To wybory Rick’a , jego decyzje. To on chciała z tobą pracować, znał ryzyko. Nie zadręczaj się tym - mówiła, ale Kate Beckett nie przestawła płakać.
W pewnym momencie z Sali Operacyjnej wyszła ciemnowłosa dziewczyna, ubrana w strój chirurgiczny. Beckett przetarła łzy, i wraz z Marthą podeszły do niej.
- Co z nim – zapytały jednocześnie.
- No cóż, nie będę Pań okłamywać. Stracił dużo krwi, gdy dren został wyrwany. Krwawienie było trudno zatamować – Ann, jak miała napisane na plakietce, postanowiła zachować dla siebie to, że stracili go na chwilę, po czym kontynuowała. – Ale daliśmy radę – widząc ich smutne miny próbowała ich jakoś pocieszyć. – Naprawdę proszę się nie martwić, to bardzo silny organizm i widać, że tak łatwo się nie podda – kobieta już miała odejść, lecz Martha szybko ją zatrzymała .
- Przepraszam jeszcze. Kiedy będziemy mogli go zobaczyć?
- Został właśnie przewieziony do sali numer 210. Obudzi się za jakiś czas. Możecie państwo do niego iść, tylko proszę go nie męczyć – dziewczyna odeszła z bladym uśmiechem i satysfakcją, że znów pomogła ocalić czyjeś życie.
Martha podeszła do Kate i mocno ją przytuliła. Po czym powiedziała.
- Kiddo, nie płacz już, to nie jest twoja wina. Alexis nie ma racji, powiedziała to pod wpływem chwili. Ona tak nie myśli. Nie bądź na nią zła.
- Wiem – skłamała. – Nie jestem.
- Dobrze, więc chodźmy do niego – dodała.
Beckett wyjęła kolejną chusteczkę, przetarła oczy i ruszyła za Marthą i Alexis. Lanie poczekała na nią i wzięła ją za rękę by dodać jej choć trochę otuchy. Chłopaków już niestety nie było, ponieważ dostali telefon, że mają kolejną sprawę. Choć bez Beckett i Castle’a będzie mi trudniej złapać zabójcę.
***
Po dotarciu do sali wszyscy usadowili się na kanapie lub fotelach. Widać było, że był to prywatny szpital, jeden z najlepszych w Nowym Jorku.
Po około trzech godzinach, pisarz obudził się nieco zdezorientowany.
Alexis szybko do niego podeszła.
- Tatusi? Jaki się czujesz – dopytywała.
- Co się stało?
- Miałeś operację. Ale już jest wszystko w porządku – dodała ściskając jego dłoń.
- Przypominam sobie… Josh… Kate… Gdzie jest Kate – na myśl o niej „wzdrygną” się.
- Nie denerwuj się, jestem tu – Alexis się wycofała, gdy Kate podeszła do jego łóżka. Pogładziła go po policzku. Nie obchodziło ją to, co kobiety znajdujące się w pokoju sobie pomyślą. Co pomyśli Alexis. Chciała być tylko blisko niego.
- Nic ci nie zrobił – zapytał z troską.
- Nie. Wyszedł gdy… - nie skończyła. Kolejna łza spłynęła jej po policzku.
- Hej, nie płacz. Nic mi nie jest – powiedział z szerokim uśmiechem na ustach.
- Bardzo się cieszę. Kocham cię – ostatnie dwa słowa wypowiedziała tak cicho, że tylko On mógł je usłyszeć. Rick obdarzył ją jeszcze większym uśmiechem.
Później do pisarza znów przyszli lekarze, więc kobiety musiały opuścić salę. Gdy wróciły On już spał. Widocznie ten dzień, choć dla niego krótki, bardzo go zmęczył.
Doktor Smith kazał wszystkim iść do domu, argumentując, że pacjent jest bardzo zmęczony i potrzebuje odpoczynku. Tak więc, kobiety nie mając wyjścia, opuściły szpital.
Część 6
Wszyscy siedzieli jak na szpilkach.
Czekali.
Mijały godziny. Pierwsza… druga… trzecia… czwarta…
Kate nie mogła się uspokoić, cały czas płakała. Lanie próbowała jej pomóc, pocieszyć, lecz na próżno.
- Kate, daj spokój, przestań płakać. Chcesz, żeby Rick zobaczył Cię później z popuchniętymi oczami? – próbowała żartować.
Kate nawet nie zwróciła uwagi na jej słowa.
- Alexis ma rację, to moja wina… Ten postrzał… Josh… Wszystko przeze mnie.
- Kochanie, nawet tak nie mów. To nie twoja wina. To wybory Rick’a , jego decyzje. To on chciała z tobą pracować, znał ryzyko. Nie zadręczaj się tym - mówiła, ale Kate Beckett nie przestawła płakać.
W pewnym momencie z Sali Operacyjnej wyszła ciemnowłosa dziewczyna, ubrana w strój chirurgiczny. Beckett przetarła łzy, i wraz z Marthą podeszły do niej.
- Co z nim – zapytały jednocześnie.
- No cóż, nie będę Pań okłamywać. Stracił dużo krwi, gdy dren został wyrwany. Krwawienie było trudno zatamować – Ann, jak miała napisane na plakietce, postanowiła zachować dla siebie to, że stracili go na chwilę, po czym kontynuowała. – Ale daliśmy radę – widząc ich smutne miny próbowała ich jakoś pocieszyć. – Naprawdę proszę się nie martwić, to bardzo silny organizm i widać, że tak łatwo się nie podda – kobieta już miała odejść, lecz Martha szybko ją zatrzymała .
- Przepraszam jeszcze. Kiedy będziemy mogli go zobaczyć?
- Został właśnie przewieziony do sali numer 210. Obudzi się za jakiś czas. Możecie państwo do niego iść, tylko proszę go nie męczyć – dziewczyna odeszła z bladym uśmiechem i satysfakcją, że znów pomogła ocalić czyjeś życie.
Martha podeszła do Kate i mocno ją przytuliła. Po czym powiedziała.
- Kiddo, nie płacz już, to nie jest twoja wina. Alexis nie ma racji, powiedziała to pod wpływem chwili. Ona tak nie myśli. Nie bądź na nią zła.
- Wiem – skłamała. – Nie jestem.
- Dobrze, więc chodźmy do niego – dodała.
Beckett wyjęła kolejną chusteczkę, przetarła oczy i ruszyła za Marthą i Alexis. Lanie poczekała na nią i wzięła ją za rękę by dodać jej choć trochę otuchy. Chłopaków już niestety nie było, ponieważ dostali telefon, że mają kolejną sprawę. Choć bez Beckett i Castle’a będzie mi trudniej złapać zabójcę.
***
Po dotarciu do sali wszyscy usadowili się na kanapie lub fotelach. Widać było, że był to prywatny szpital, jeden z najlepszych w Nowym Jorku.
Po około trzech godzinach, pisarz obudził się nieco zdezorientowany.
Alexis szybko do niego podeszła.
- Tatusi? Jaki się czujesz – dopytywała.
- Co się stało?
- Miałeś operację. Ale już jest wszystko w porządku – dodała ściskając jego dłoń.
- Przypominam sobie… Josh… Kate… Gdzie jest Kate – na myśl o niej „wzdrygną” się.
- Nie denerwuj się, jestem tu – Alexis się wycofała, gdy Kate podeszła do jego łóżka. Pogładziła go po policzku. Nie obchodziło ją to, co kobiety znajdujące się w pokoju sobie pomyślą. Co pomyśli Alexis. Chciała być tylko blisko niego.
- Nic ci nie zrobił – zapytał z troską.
- Nie. Wyszedł gdy… - nie skończyła. Kolejna łza spłynęła jej po policzku.
- Hej, nie płacz. Nic mi nie jest – powiedział z szerokim uśmiechem na ustach.
- Bardzo się cieszę. Kocham cię – ostatnie dwa słowa wypowiedziała tak cicho, że tylko On mógł je usłyszeć. Rick obdarzył ją jeszcze większym uśmiechem.
Później do pisarza znów przyszli lekarze, więc kobiety musiały opuścić salę. Gdy wróciły On już spał. Widocznie ten dzień, choć dla niego krótki, bardzo go zmęczył.
Doktor Smith kazał wszystkim iść do domu, argumentując, że pacjent jest bardzo zmęczony i potrzebuje odpoczynku. Tak więc, kobiety nie mając wyjścia, opuściły szpital.
Subskrybuj:
Posty (Atom)